niedziela, 15 kwietnia 2018

Rozdział 11

Pierwsze oznaki tego,że jestem wilkołakiem zaczęły się ukazywać gdy miałam jakieś 6 lat.Mieszkałam wtedy z Tatą i opiekunką Kathy.
Zaczęło się od tego gdy dostałam na gwiazdkę szczeniaka,którego nazwałam Baylor.Psiak już nie żyje,bo biedaczek został potrącony przez samochód,ale miałam go jakieś 3 lata,czyli w sumie niedługi czas.Pamiętam,że nawiązałam z nim niezwykłą więź.
To nie była więź jaką inny człowiek nawiązywał z psem.To było coś głębszego i bliższego.Rozumiałam jego sygnały.Można by powiedzieć,że rozumieliśmy się bez słów.Gdy szczekał,Kathy zawsze zganiała go,rozkazując aby się uciszył,ale Baylor nigdy jej nie słuchał.Nie tylko jej się nie słuchał,słowa Taty również na niego nie działały,jedyną osobą jakiej za każdym razem się słuchał,byłam ja.Nie musiałam mówić,wystarczyło moje spojrzenie w jego stronę,a on robił się potulny jak baranek.Kolejnym zaskakującym faktem były...Koty,które panicznie uciekały na mój widok.Płoszyły się,stroszyły sierść przybierając pozycję do ataku.
Siła też tutaj odgrywała dużą rolę.Jako mała dziewczynka,umiałam podnieść rzeczy,które ledwo podniósłby dwunastoletni chłopak.Bardzo podpadające prawda? Wyczuwałam zapach Taty z około 1 km,to samo tyczyło się Kathy.Miałam wyostrzony słuch,potrafiłam usłyszeć osobę z drugiego końca budynku.Zawsze w ten sposób podsłuchiwałam Tatę lub Kathy.Ich rozmowy nieraz były bardzo ciekawe,jako mała dziewczynka wiedziałam za dużo,totalnie za dużo,nie wiedziałam czemu tak mam,aż do momentu gdy powiedziałam o tym wszystkim Kathy,która już wcześniej zaczęła coś podejrzewać,ale nigdy nic nie powiedziała na ten temat.
Miałam różne koszmary,czasem śniły mi się sny,które się spełniały.Tak jak w przypadku Pani Watson,naszej zmarłej sąsiadki.W noc jej śmierci miałam sen,że Pani Watson umarła.Obudziłam się i pobiegłam do pokoju Kathy,która wówczas u nas spała.Powiedziałam jej z przerażeniem o wszystkim,ale ona mnie uspokoiła,twierdząc,że to tylko zły sen.Nie dziwie jej się,dzieci czasami miewają złe sny,z resztą jak każdy,ale następnego dnia wszystko się zmieniło.Kathy dowiadując się o śmierci naszej sąsiadki,która przyśniła mi się w nocy,przeraziła się i od razu poszła opowiedzieć o wszystkim tacie,ale on uznał,że to jakiś zbieg okoliczności.
Do dziewiątego roku życia ja i Kathy ukrywałyśmy przed Tatą,moje nadzwyczajne zdolności.Kathy podawała mi jakieś zioła przez te lata,dzięki nim,miałam kontrolę nad sobą.Niestety...W dniu moich dziesiątych urodzin odbyłam pierwszą zmianę jako wilkołak.Pamiętam,że stało się to w nocy,spałam i nagle się obudziłam,czując jak kości się poszerzają,a potem pękają by złożyć się w inny kształ.Bardzo bolało,darłam się jak opętana.Myślałam,że moje ciało płonie.Czułam strzelające kości,ból był nie do zniesienia.Paznokcie gwałtownie się wydłużyły zmieniając się w okropne pazury.Na nadgarstku,rękach,dłoniach,wyrastała kłująca nie długa sierść.W sumie to na większości ciała pojawiła się sierść.Włosy zostały,ale układ szczęki był inny,miałam zupełnie inne uzębienie.Pamiętam,że gdy Kathy i Tata weszli do pokoju,byli zszokowani,a potem z tego co mówiła mi Kathy,zemdlałam.
Przez parę dni Tata mnie unikał.Zostawał dłużej w szpitalu,do domu wracał kiedy spałam i znikał zanim zdążyłam się obudzić.zuł
Czułam się samotna,pomimo tego...Że Kathy poświęcała mi dużo czasu,brakowało mi Taty.Był w szoku,nie mógł pogodzić się z myślą,że jego córka jest...istotą nadprzyrodzoną.Dopiero po tygodniu odważył się wejść do mojego pokoju,pytając,czy wiem co się ze mną dzieje.Pamiętam,że odpowiedziałam mu wtedy,że jestem potworem i,że nie chcę taka być.Tata mnie przytulił i obiecał,że postara się coś z tym zrobić,ale wiedziałam,że był bezradny i obawiałam się,że czeka mnie coś złego.Nie myliłam się.Dwa dni później usłyszałam przez przypadek rozmawiającego Tatę z Kathy,była już późna godzina,ale nie mogłam wtedy spać,dlatego uchyliłam drzwi swojego pokoju,by móc lepiej słyszeć konwersację dobiegającą z dołu.Coś mnie zaniepokoiło i słusznie...


5 Czerwca 2010 Rok


-To nie jej wina - Odezwała się Kathy.
-Mieszkam pod jednym dachem z potworem! - Wydarł się pół głosem Ojciec,jego głos był warkliwy.
-Nie mów tak - Zganiła go Kathy.
-To co dzieje się z nią...Nie jest normalne,Kathy.
-Powinniśmy jej pomóc.Jest jej ciężko.
-Kathy,to coś jest jak dzikie zwierzę...Nie wiemy do czego jest zdolne! 
-Nie mów tak o niej.Pomożemy jej...Przejdziemy przez to z nią.
-Widziałaś co stało się z nią ostatnio...? Była jak potwór - Zasyczał.
-Ale jest nadal twoją córką.
-Dlatego odpowiedni ludzie jej pomogą.Wyciągnę ją z tego - Po chwili rozległo się mocne trzaśnięcie drzwiami.Głosy ucichły,dopiero po chwili spostrzegłam,że Tata musiał wyjść z domu.Był wściekły,a ja? Byłam smutna i przygnębiona.Miałam wrażenie,że nikt mnie nie rozumie.Podeszłam do okna.Samochód Taty ruszył z pod garażu i odjechał.Po moich policzkach spłynęło kilka słonych łez.
Dwa Tygodnie później Kathy spakowała moje rzeczy do małej fioletowej walizki,która była jedną z moich ulubionych walizek.Pojechaliśmy we trójkę do ośrodka DPA.Pracowało tam wielu naukowców,którzy zajmowali się sprawami paranormalnymi.Tata tłumaczył mi,że ci ludzie mają mi pomóc,ale jakoś wtedy nie chciałam w to wierzyć.
-Już pora na Ciebie.Doktor chce cię poznać.Idź do gabinetu,poczekam tu na Ciebie - Kathy usiadła w poczekalni i rzuciła mi pocieszające spojrzenie.Niepewnie ruszyłam do gabinetu.Za biurkiem siedział doktor,wyglądał na około czterściedzi lat,na jego biurku leżała sterta kartek i kilka teczek.Schował to wszystko do jednej z szuflady i uniósł wzrok na mnie.
-Cześć Alex - Obrał przyjazny ton głosu uśmiechając się - Siadaj,śmiało - Zachęcił.Stanęłam przy drzwiach i zamknęłam je powoli za sobą spoglądając w milczeniu na doktora - Nazywam się Rieux mccall.Pomyślałem sobie,że byłoby bardzo dobrze,gdybyśmy nieco lepiej się poznali.Twój Tata dzwonił do mnie jakieś dwa tygodnie temu,mówił...że masz problem.Opowiesz mi o nim?
Usiadłam na krześle przy biurku doktora Rieux'a,a on poprawił się na swoim fotelu czekając na moją wypowiedź.
-Mój Tata panu nie mówił? - Zapytałam cicho,a Rieux wziął głęboki oddech i zaczął powoli.
-Alex,moja praca...To badanie różnych dziwnych zjawisk.Próbuje je wyjaśniać.Jak to,co przydarza się Tobie...Prawda,Alex?
-Tak... - Powiedziałam pół głosem.
-Tata mówił,że....Masz jakieś nadnaturalne zdolności.Możesz mi coś o tym powiedzieć?
-Nie wiele pamiętam z przemiany - Odpowiedziałam spuszczając wzrok
-Przemiany?
-Tak,podczas pełni - Odpowiedziałam.
-Od jak dawna Ci się to przydarza? 
-Kathy mówi,że pierwsze oznaki miewałam już kiedy miałam 6 lat.
-Rozumiem.Podczas pełni...Co się dzieje? Czy możesz mi o tym opowiedzieć?
-To stało się w nocy.Spałam i...Obudziłam się.Przez okno mojego pokoju świecił księżyc,oświetlał mi moją twarz.Wtedy poczułam,że robi mi się gorąco.Czułam ból,moje całe ciało zaczęło pokrywać się włosami,a raczej...sierścią.Miałam też większe zęby.
-Jesteś pewna,że to nie był sen? - Spytał podejrzliwym tonem głosu.
-Nie,Kathy i Tata weszli do pokoju,ale...Właśnie w tym momencie zemdlałam.
-Widzieli to,na własne oczy? 
-Tak.Widzieli to - Doktor patrzył na mnie jakby zobaczył ducha,Był chyba przerażony,zszokowany i trudno było mu to poukładać.
-Będziesz musiała zostać pod obserwacją - Oświadczył i wstał od biurka.Wiedziałam,że czeka mnie ciężki czas i szczerze? Byłam przerażona.



-Słuchaj,pierwszą misję jaką będziesz musiała wypełnić...Jest znalezienie księżycowego kamienia - Uprzedziła mnie Danielle gdy obie weszłyśmy do jej niedużego biura - Kamień został skradziony,więc prawdopodobnie ktoś go ma.Mamy pewne tropy,ale niestety nauczyciele są zajęci,nie mamy czasu szukać sprawcy - Wyjaśniła i usiadła przy swoim biurku otwierając jakiś zeszyt.
-Co to za istota? - Spytałam.
-Prawdopodobnie wampir.Zostawiła swój zapach w zaświatach.Czarownice próbowały na jego podstawie ustalić kim dokładnie jest,ale jedyne,czego udało nam się dowiedzieć,to lokalizacja tej istoty.Jest teraz w Yellow Field.
-Yellow Field? Znam te miasteczko.Jest jakieś 60 km od Londynu.
-Tak,to prawda.Myślę,że będzie ci łatwiej.Znasz te tereny - Zauważyła.
-A jeśli nie znajdę tej istoty? 
-Wyślę ci posiłki do pomocy,ale...Na razie postaraj się działać sama,dobrze? Im więcej naszych,tym mniejsze szanse na złapanie jej.Istota może wyczuć,że coś jest nie tak.Najlepiej działać samemu.Ufam ci,wiem,że dasz sobie radę.
-A co jeśli nie dam? - Na mojej twarzy wymalowało się zaniepokojenie.
-Alarick nie bez powodu wybrał cię na podróżniczkę.Wiem,że dasz sobię radę - Zapewniła mnie.
-Mam nadzieję,że uda mi się wam pomóc - Szepnęłam bez przekonania.

Dzień przed teleportacją na ziemię,siedziałam cicho w swoim pokoju,gotowa na wszystko.Miałam cichą nadzieję,że Damon się pojawi.Kilkakrotnie zerkałam na naszyjnik,spoczywający na mojej szyi,a uśmiech z automatu sam malował się na mej twarzy.
-Spakowana? - Spytał Damon,a ja natychmiast odwróciłam się do niego przodem swojej postaci.
-Znowu wskoczyłeś przez okno? - Uśmiechnęłam się,a ten kiwnął głową.
-Owszem - Odpowiedział i spojrzał na moją niedmokniętą walizkę.
-Zamkniesz mi ją? - Poprosiłam - Próbowałam już kilka razy - Powiedziałam zrezygnowanie.
-Jasne - Wampir pewnym krokiem znalazł się przy walizce.Z łatwością ją zamknął do końca i posłał mi triumfalny uśmieszek.
-Dziękuje - Szepnęłam,a mój wzrok przeniósł się na podłogę.
-Alex? - Pokonał dystans jaki nas dzielił.
-Damon... - Zaczęłam gdy ten chciał mnie pocałować.
-Cii...- Wampir spojrzał mi głęboko w oczy gładząc moje policzki.Po chwili ucałował moje czoło - Uważaj na siebie.
-Będę - Zapewniłam z bladym uśmiechem na ustach.Zamknęłam na chwile oczy,poczułam powiew zimnego powietrza i gdy uchyliłam swoje powieki,wampira już nie było.Zamknęłam otwarte okno,następnie położyłam się do łóżka.Długo nie mogłam zasnąć,moje myśli krążąyły w okół wampira,w okół tego jak bardzo wpadłam w pułpakę miłości,która pochłaniała mnie coraz bardziej.

O świcie miałam wyjść przed akademik z swoją walizką.Na zewnątrz przed wejściem,stała Danielle i czarownica Emily.
-Witaj Alex - Przywitała mnie czarownica.Była kotwicą,to ona mnie miała przeleportować na ziemię.
-Dzień dobry.

-Jesteś gotowa? - Spytała Danielle,a ja skinęłam głową.Danielle przytuliła mnie,szepcząc do ucha,że we mnie wierzy.
-Już czas na nas - Poganiała Emily.
-Powodzenia - Szepnęła Danielle,a ja rzuciłam jej ostatnie spojrzenie i podążyłam za Emily.
Opuściłyśmy posesję akademika i weszłyśmy do lasu,Emily przez kilka minut wymawiała jakieś zaklęcie,które nie było mi znane.W końcu ujrzałam światło,które niemalże oślepiło mnie,dlatego obiema rękami zakryłam oczy.Otoczył nas wiatr,który był dość silny.Moje włosy latały we wszystkie strony,aż trudno było mi nabrać powietrza w płuca.Zerknęłam na czarownicę i na swiatło,które przed nią unosiło się jak ogromna kula słoneczna.Poczułam,że unoszę się nad ziemią i lecę wprost ku portalowi.
-Do zobaczenia! - Krzyknęła do mnie i swoją mocą pchnęła mnie w środek rozpalonej światłem kuli.Miałam wrażenie jakbym przepchnęła się przez wrzącą wodę.Z wrażenia aż krzyknęłam lecąc jakimś długim jasnym tunelem.
Nie pamiętam ile to trwało.Obudziłam się w parku przy jakiejś fontannie.Rozejrzałam się do okoła i mozolnie podniosłam swój tyłek z trawnika.W parku nie było żywego ducha,a przynajmniej na ten moment.Stając na równe nogi spostrzegłam jakąś starszą kobietę,która powoli szła ścieżką w stronę bloków mieszkalnych.Bez zastanowienia ruszyłam w jej stronę,by czegoś się dowiedzieć.
-Przepraszam! - Wykrzyknęłam doganiając kobietę.
-Tak? - Przygarniona staruszka uniosła swój wzrok na mnie.
-Czy mogłaby Pani mi powiedzieć,która godzina? - Spytałam dysząc.
-Oczywiście dziecinko,już ci mówię - Popatrzyła na zegarek,który nosiła na swym nadgarstu - Już po 9:00.
-Oh,dziękuje - Uśmiechnęłam się.
-To twoja walizka? - Zapytała patrząc na walizkę,która stała przy fontannie.
-Tak,ja...Przyjechałam właśnie dzisiaj - Wyjaśniłam szybko.
-Skąd jesteś? 
-Z Londynu.Może Pomogę Pani z zakupami? - Zauważyłam jej siatkę z zakupami.
-Oh nie trzeba dziecko.Mam niedaleko do domu.
-Pomogę Pani z przyjemnością.Pójdę po walizkę,zaraz wracam - Wróciłam się po bagaż.Wolna ręka przejęła siatkę tej starszej kobiety.Pomogłam jej zanieść zakupy,nie wchodziłam do środka.Od razu poszłam dalej.W czasie wędrówki po Miasteczku,wyciągnęłam kartkę z adresem mieszkania,które zapewniła mi już wcześniej Danielle.Pytając ludzi,którzy znali doskonale ten teren,doszłam jakoś do miejsca w którym miałam się zatrzymać.Okazało się,że to nie było tylko mieszkanie,ale dom.Stanęłam na posesji i zwiedziłam wzrokiem budynek.Był biały,ale dach był już ciemniejszy.Przyznam szczerze,że wyglądał całkiem przytulanie.



Wyciągnęłam klucze,otrzymane wcześniej przez Danielle i powędrowałam do wejścia.Wcisnęłam klucz do zamka,przekręciłam i powoli weszłam z walizką do środka.
Dom wydawał się rodzinny,raczej nie dla singla,lecz dla osoby,która miała tu jakąś rodzinę.
Nie spytałam Danielle,czy ten dom należał do niej,więc nie mam pojęcia do kogo może należeć,albo należał.W każdym bądź razie dom i jego wnętrze przypadły mi do gustu,wszystko było przytulne i miłe.Duży salon z kanapami mówił za siebie,był bardziej stworzony dla kilku osobowej rodziny.Kuchnia również nie grzeszyła małym miejscem,podobnie jak jadalnia i pokoje na górze.
Zjadłam lekki kolacyjny posiłek i sprawdziłam w zeszycie,który dostałam od Danielle punkty które mam wykonać.Pierwszym punktem,było odnalezienie istoty,drugim jej obserwacja,trzecim już jest punkt zaczepienia,a kolejny już punkt? Nakazuje wręcz odzyskać księżycowy kamień,który został skradziony.Muszę na spokojnie wymyślić skuteczny plan i działać zgodnie z tym jak radziła Dan.Nie mogę panikować,muszę jasno pomyśleć,żeby nie popełnić niepotrzebnych błędów.Nie mogę zawieść akademii,a tymbardziej Danielle i Rick'a.To oni otwarli mi furtkę na jakieś nowe doświadczenia,więc muszę być posłuszna i wdzęczna.
Odłożyłam zeszyt podchodząc do okna za którym zawitała mnie ciemna noc.Dopiero teraz zorientowałam się,jak bardzo różni się niebo w zaświatach od nieba tutaj na ziemi.Niby takie same,a jednak inne.W zaświatach gwiazdy były widoczne o wiele bardziej niż te,które widzą ziemianie.Czy dziwiło mnie to? Nie,po tym co przeszłam,nic już mnie nie zdziwi.Tak myślę...


***

-Damon! - Ciemnowłosa czarownica zawołała,gdy ujrzała mnie wchodzącego do windy.
-Bonnie - Ucieszyłem się na jej widok,a ta dołączyła wchodząc również do windy.
-Hej,szukałam się - Oświadczyła z sympatycznym uśmiechem na ustach.
-Yh,tak..Byłem w altance - Wyjaśniłem zgodnie z prawdą.
-Nadal tam chodzisz? Myślałam,że znudziło ci się chodzenie do tej starej altanki.Nikt tam nie chodzi - Skrzywiła się lekko.
-Właśnie dlatego tam chodzę - Zaśmialiśmy się oboje.
-Nie spotykasz się z swoją tajemniczą wybranką? 
-Bon - Zmierzyłem ją wzrokiem,a ta wyszczerzyła zęby jakby chciała powiedzieć "Żartuje,to nie moja sprawa" 
-Przepraszam,nie chciałam być wścibksa - Speszyła się.
-Bon,nic się nie stało.Obiecuje,że jak tylko będę pewny tej relacji,dowiesz się o wszystkim pierwsza.
-Coś cię chyba trapi - Zauważyła,pomimo tego,że próbowałem to ukryć.
-Może - Wzruszyłem ramionami,a winda się otworzyła.Oboje wydobyliśmy się z niej idąc w stronę kawiarni.
-Damon? Znam cię nie od dziś.Co się dzieje? Mów - Zażądała przyjacielskim głosem.
-Bon,nie martw się.Lepiej powiedz jak ci idą zaklęcia? - Zmieniłem temat wchodząc z czarownicą do kawiarni.
-Coraz lepiej,ale chciałabym poznać też nieco ciemniejszą stronę magii,wydaje się ciekawsza - Myślałem o Alexandrze.O tym,czy daje sobie radę.Chciałbym być teraz przy niej,nie chcę jej zostawiać samej.Wiem,że zna ziemie jak nikt z nas,ale moim zdaniem,nie jest tak bardzo doświadczona,jak naprzykład Rick czy ja.Usiadłem z Bonnie przy stole.Bon cały czas coś mówiła,udawałem,że słucham,ale chyba byłem kiepskim przyjacielem,bo myślami uciekałem do miejsc z Alex.Cholera,czy ja jestem tak bardzo zakochanym egoistą? 

________________________________________________________________________________________________________________

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz